Na wstępie zaznaczę, że nie jestem lekarzem. Doktorem dopiero będę i to w zupełnie innej dziedzinie, ale przeczesałam literaturę medyczną najlepiej jak umiałam i będę się powoływać na publikacje medyczne, które są oficjalnymi źródłami naukowymi. Zachęcam do kliknięcia w linki, jeśli ktoś będzie zainteresowany pogłębieniem wiedzy w danym aspekcie. Pamiętajcie, że pobieranie informacji z wiarygodnego źródła jest bardzo istotne! Tym bardziej w dzisiejszych czasach, gdzie niestety foliarskie i antyszczepowe treści wylewają się strumieniami z każdego kąta. Weryfikacja wiarygodności i porządny research to podstawa.
Przechodząc COVID-19 (oprócz wszystkich innych objawów, z których część zagrażała życiu), dość dotkliwie odczuwałam suchość skóry na całym ciele. Jako posiadaczka cery mieszanej zauważyłam istotne zmniejszenie ilości wydzielanego sebum, a wręcz prawie jego brak. Skóra głowy również prawie się nie przetłuszczała. W trakcie chorowania nie miałam siły na żadne zabiegi pielęgnacyjne poza niezbędnym minimum wymaganym do utrzymania higieny, ale po wyzdrowieniu od razu podjęłam się nawilżania, wcierania, olejowania oraz suplementacji. Skóra była nieczuła na moje starania, walczyłam z suchością i trądzikiem jeszcze przez wiele miesięcy, powiedziałabym że minimum pół roku zajęło jej dojście do siebie, a objawy ustąpiły samoistnie, niezależnie od moich starań. Jeśli chodzi o włosy, jest nieciekawie aż do dnia dzisiejszego. Jak okazuje się, nie jestem odosobnionym przypadkiem, podobne objawy opisano także w tej publikacji.
W marcu czułam ból skalpu, który jest dość charakterystyczną zapowiedzią wypadania telogenowego. Jest to specyficzny rodzaj łysienia spowodowany przyspieszonym wejściem włosów w telogen, czyli końcowy etap cyklu życiowego włosa, w którym nie jest on już odżywiany i zostaje powoli wypychany z mieszka włosowego. Taka przyspieszona egzekucja włosa przez organizm ma za zwyczaj miejsce w związku z jakimś dodatkowym negatywnym czynnikiem, na przykład przejściem ciężkiej choroby, dużego stresu, przyjmowaniem niektórych leków czy nawet zwykłym występowaniem niedoborów. Łysienie telogenowe występuje ok. 3 miesiące po wystąpieniu czynnika wyzwalającego i samoistnie ustępuje po ok. 6 miesiącach (więcej do poczytania tutaj, a także tutaj).
Pod koniec marca zauważyłam wzmożone wypadanie włosów, którego się spodziewałam. Interpretowałam je także jako spowodowane niedoborami, ale byłam w błędzie. Mimo suplementacji i wcierania wcierek, które zawsze dawały dobre rezultaty, tym razem było tylko gorzej i gorzej. Poniżej zdjęcie przedstawiające to, ile włosów zostawało na szczotce podczas każdego, codziennego mycia.
Biorąc pod uwagę, że moje włosy nie sięgały wtedy nawet do ramion, była to ogromna ilość! Oprócz tego włosy wyciągałam dosłownie garściami przy każdorazowym przeczesaniu ich palcami, spadały wszędzie dookoła mnie... Było to największe wypadanie, jakie zaliczyłam w swoim życiu.
Kiedy po miesiącu objawy nie ustępowały, postanowiłam udać się do trychologa. Pełną relację z tej wizyty oraz recenzję zaleconych mi przez profesjonalistę produktów opiszę w osobnym poście, tutaj wspomnę jedynie o diagnozie, którą było właśnie telogenowe wypadanie pocovidowe. Byłam bardzo zdziwiona, gdyż pierwszy raz usłyszałam o takiej przypadłości. Teraz dużo więcej o niej wiadomo, nie jest też tabu w social mediach. Bardzo polecam zajrzeć na instagram Ewy Mazurek, gdzie na bieżąco opisywała swoją historię dając ogromną dawkę motywacji, inspiracji i porad. Nasze wypadania pocovidowe zbiegły się w czasie i jej konto było dla mnie sporym wsparciem mentalnym. Obecnie statystyki mówią, że łysienie telogenowe po przechorowaniu COVID-19 zgłasza 24,1% pacjentów.
Początkowo przerzedzenie włosów nie było widoczne dla postronnych obserwatorów, ponieważ w przypadku kręconych włosów faktura i objętość samych loków nieźle potrafiły to zamaskować. Problem zaczynał być widoczny głównie na zakolach, które robiły się coraz bardziej imponujące i miały coraz ciekawszy kształt... Poniżej porównanie wyglądu mojego prawego zakola prawie rok przed chorobą oraz trzy miesiące po niej, kiedy wypadanie trwało już od miesiąca i było dość dokuczliwe.
Maksimum wypadania przypadło w maju. Wtedy byłam już zrozpaczona tym, co się dzieje. Linia włosów była nieregularna i wyraźnie cofnięta. Jakiekolwiek podpięcia nie wchodziły w grę, gdyż uwidaczniały łyse miejsca oraz drażniły obolały i wrażliwy skalp.
Później powoli następowała długo oczekiwana poprawa. Zakola zaczynały pokrywać się nowymi włoskami, które z czasem wtopiły się w resztę włosów i pod koniec wakacji już praktycznie nie było widać przerzedzeń na linii włosów, czego nie można niestety powiedzieć o końcach.Na szczęście wyglądało to na nieudolne i zbyt mocne cieniowanie, ale takie, z którym przez jakiś czas można funkcjonować. Oczywiście będę zmuszona w niedalekiej przyszłości do radykalnego cięcia, ale póki co jeszcze to jakoś wygląda. Poniżej zdjęcie całej fryzury z sierpnia, ok. 2 miesiące po zakończeniu nadmiernego wypadania. Oprócz przerzedzonych końców widać także... dość spore naturalne odrosty. Otóż ze względu na ogromne uwrażliwienie skalpu, jego przesuszenie i reakcję alergiczną na prawie wszystko, postanowiłam na jakiś czas zrezygnować z farbowania zarówno chemicznego, jak i ziołowego. Czy jest to decyzja na stałe i czy uda mi się zapuścić w całości naturalny kolor? Czas pokaże. Póki co wmawiam sobie, że siwe pasemko na skroni jest prawie tak fajne jak u doktora Strange i staram się doprowadzić mój skalp do ładu. Swoją drogą przejście COVID-19 może pogarszać także siwienie, co zbadano tutaj i tutaj. Ale to już materiał na osobą historię :).