Ubiegły rok przyniósł ze sobą wiele, szczególnie wiosną. O tej porze roku nawet w zwykłych warunkach często odczuwamy chęć choć minimalnego odświeżenia fryzury. Tym razem zarówno okoliczności, jak i chęć zmiany były niezwykłe. Intensywnie śledziłam nowy trend golenia głowy z okazji pandemii i bardzo niewiele brakowało mi, bym dołączyła do grona tych odważnych dziewczyn. Imponowała mi ich spontaniczność i odwaga, sama kilka razy stałam już przed lustrem z maszynką w ręce. Nie zdecydowałam się na aż tak drastyczny krok i trochę żałuję, bo już raczej się go nie podejmę i nie doświadczę tego wyzwalającego uczucia, które obserwowałam na filmikach w sieci. Mimo to chęć i potrzeba zmiany narastała i skończyła się wizytą u fryzjera pod koniec maja, kiedy już było można odwiedzać salony.
Zaczynałam z włosami ściętymi równo do obojczyków. Ale jak to? Kręcone włosy, świadoma pielęgnacja i brak cieniowania? Prawie skandal, prawda? Otóż nie przepadam za efektem, który daje mi cieniowanie. Mimo całej mojej sympatii do zespołów rockowych lat 80. :)
Postąpiłam dość szalenie, ponieważ pokazałam pani Fryzjerce zdjęcia dwóch bardzo różniących się od siebie fryzur pixie na kręconych włosach i powiedziałam, że poproszę krótko i tak, żeby było ładnie. Z perspektywy czasu oceniam, że zupełnie mi odbiło, ale pani poradziła sobie świetnie. Wyszłam z salonu z fryzurą jak z filmu Amelia, tylko bez grzywki. Jako zagorzała fanka tej produkcji byłam zachwycona, bo zawsze marzyłam o wyglądzie Amelii, ale nikt się wcześniej nie podjął tego wyzwania na mojej głowie. Zdjęcie poniżej pokazuje fryzurę po miesiącu od obcięcia.
Mimo ogólnego zachwytu zmianą, jaka dokonała się na mojej głowie, jak to zwykle bywa, niezwłocznie przystąpiłam do operacj : zapuszczanie. Wcierki, suplementacja, masaże skalpu, wszystkie sposoby wspomagania miały miejsce i trwają nadal, doczekają się osobnego wpisu.
Mocne zejście z długości to nie jedyne, co miało miejsce u mnie w tym roku. Po wielu miesiącach wahań i namysłów w końcu zdecydowałam się na przefarbowanie włosów na kruczą czerń. Najciekawszy w tej operacji okazał się fakt, że tylko ja sama zauważyłam różnicę. Gdy pytałam się znajomych, czy pasuje mi nowy kolor włosów, otrzymywałam w odpowiedzi pytanie "Jaki nowy kolor? Przecież zawsze miałaś czarne!". A dla mnie one zawsze były ciemnobrązowe i chciałam sprawdzić, jak z urodą zimy będę wyglądać w hebanowych. Dodatkowym argumentem przemawiającym za koloryzacją były pierwsze siwe włosy, które niestety zaczęły się już u mnie pojawiać. Ostatecznie w czerni czuję się rewelacyjnie, nawet lepiej niż w naturalnym odcieniu. Zdjęcie poniżej obrazuje stan włosów z połowy grudnia.
A czy Wy zdecydowaliście się na jakąś włosową zmianę w pandemię?