Każdy z nas ma swoje małe rytułały dnia codziennego, które wykonuje od zawsze i nie musi się nad nimi ani trochę zastanawiać. Niewątpliwie wśród tych czynności znajduje się czesanie włosów. Niektórzy wykonują je wyłącznie na mokrych, świeżo umytych włosach, inni powtarzają je kilkarotnie w ciągu dnia. Niezależnie od tego, do której grupy należysz, posiadasz już zapewne do tego celu swoje ulubione narzędzie. Ale czy to najlepsza opcja? Czy jedna, uniwersalna szczotka do włosów załawtia sprawę, czy trzeba koniecznie zaopatrzyć się w kilka różnych egzemplarzy? Zapraszam na krótki przegląd moich szczotek.
Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie : czy istnieje "one brush to rule them all"? Jedna szczotka, która nada się do wszystkiego i nic innego nie jest potrzebne? Jest to oczywiście kwestia bardzo indywidualna, ale mogę uczciwie przyznać, że ja w 95% przypadków używam po prostu standardowej szczotki wiosłowej z tworzywa sztucznego. Nie jest żadnej konkretnej firmy, kupiłam ją dawno temu w Tigerze za kilka złotych. Najważniejszym kryterium przy jej wyborze było dla mnie to, by ząbki były gładkie i żeby miękko sprężynowała pod naciskiem dłoni, wracając szybko do stanu wyjściowego. Dodatkowo chciałam, by miała jak największą powierzchnię, żeby przyspieszyć proces czesania.
Decyduję się na nią na co dzień, ponieważ jej drugie imię to optymalizacja. Działa się nią szybko i sprawnie, włosy są rozczesane dosłownie kilkoma pociągnięciami, a skóra głowy wymasowana tak jak lubię. Można nią wczesywać odżywkę na mokro, sprawdzi się też do suchych włosów. Zdecydowanie najbardziej uniwersalna szczotka w mojej kolekcji.
Najważniejszym kryterium przy wyborze takiej szczotki powinna być jej gładkość i dokładność wykonania, gdyż ostatnie, czego chcemy, to wprowadzenie do codziennej rutyny uszkodzeń mechanicznych pochodzacych od postrzępionych ząbków i połamanych kuleczek na ich końcach.
Jednak nie zawsze używałam szczotki wiosłowej. Pomijając zamierzchłe czasy dzieciństwa (w których notabene byłam czesana losową szczotką z tworzywa sztucznego i nie mam ani traumy z tym związanej, ani jakiś specjalnie miłych wspomnień), był w moim życiu około pięcioletni okres używania słynnego Tanlge Teezera. Zakupiłam go bardzo dawno temu, na samym początku mojej świadomej pielęgnacji, kiedy jeszcze nie było na nim mrocznej sławy łamacza włosów. Muszę jednak przyznać, że to głównie dzięki niemu udało mi się w tamtych czasach uzyskać włosy o długości do pasa. Gdyby nie on i jego ekspresowe rozczesywanie splątanych włosów, nie miałabym wtedy aż tyle cierpliwości do zapuszczania. Ewidentnie kwestia techniki czesania ma znaczenie! Należy pamiętać, by rozczesywać delikatnie, od końcówek, powoli nabierając coraz wyższe partie włosów. Wbijanie szczotki przy samej nasadzie splątanych włosów i bezmyślne szarpanie nie jest dobrym pomysłem niezależnie od długości, nie polecam.
Trzecia szczotka w tym zestawieniu to w końcu coś, co nie jest w 100% z plastiku! Jest to szczotka z Rossmanna, wykonana z włosia naturalnego, ale zawierająca także standardowe ząbki. Nie znajduje u mnie wielkiego zastosowania, używam jej od wielkiego dzwonu, kiedy konieczne jest rozczesanie loków na sucho, czyli na przykład przed farbowaniem. Wierzę, że dodatek włosia naturalnego sprawia, że jest delikatniejsza i lepiej rozprowadza oleje na włosach podczas szczotkowania.
Jest to jedyna szczotka, która umie naelektryzować moje włosy, a uzyskanie zadowalającego stopnia rozczesania wymaga irutująco długiego czasu. Jednak jeśli ktoś z Was nie miał jeszcze do czynienia z naturalnym włosiem, to bardzo zachęcam do eksperymentów! Słyszałam same pochwały od prostowłosych, które wręcz bazują na szczotce tego typu. A jak już o naturalnym włosiu mowa, to... tak, takie ekstremum jak szczotka z włosia dzika też znajduje się w mojej kolekcji! Kupiłam ją dawno temu, również w Rossmannie.
Wbrew pozorom używam jej częściej, niż szczotki hybrydowej! Służy mi do wczesywania oleju, by jak najdokładniej rozprowadzić go na długości. Sprawdza się do tego celu świetnie, ale mycie jej po całym procesie potrafi być irytujące, więc zdarza mi się olejować włosy z pominięciem wczesania. Jednak różnica w efekcie jest znacząca, więc warto się "pomęczyć" z czyszczeniem.
Ostatnią szczotką z dzisiejszego zestawienia jest już coś typowo dla kręconowłosych, czyli słynny denman D3, u mnie w wersji pachnącej truskawkami :). Jest to rewelacyjny gadżet do stylizacji, pozwala lepiej rozprowadzić kosmetyki na włosach i pomaga im uformować rulony, zasługuje na oddzielny wpis, który z pewnością się pojawi!
Trzeba trochę poćwiczyć zanim opanuje się jego sprawną obsługę, ale warto próbować i eksperymentować. Oprócz eleganckiego wystylizowania włosów da radę je jakoś rozczesać, ale nie wyobrażam sobie bazowania na nim jako jedynej szczotce. Jest wyjątkowo sztywny, a masaż skóry głowy takim klockiem nie należy do rzeczy przyjemnych. Jednak należy pamiętać, że to jest szczotka dedykowana celom stylizacyjnym, a do tego sprawdza się śpiewająco.
Czy można by czesać się tylko jedną szczotką i wykazać minimalizm w tej kategorii? Oczywiście, że tak! Można z pewnością znaleźć też bardziej ekologiczne alternatywy, jak na przykład biodegradowalna opcja od Anwen (którą planuję dołączyć wkrótce do mojej kolekcji). Nie każdy potrzebuje wielu szczotek, wszystko zależy od oczekiwań użytkownika i tego, co robi z włosami. Niektóre narzędzia lepiej się sprawdzają w kategoriach, w którch inne są beznadziejne. Nie wyobrażam sobie wczesania oleju denmanem albo nakręcania rulonów płaską szczotką wiosłową. We wszystkim należy zachować umiar i zdrowy rozsądek. Jednak jeśli ktoś ma w sobie żyłkę włosowego eksperymentatora, warto czasami zaszaleć, by odkryć nowe możliwości zwykłego, codziennego szczotkowania włosów.